Recenzja filmu

Bóstwo (2023)
Eddie Alcazar

Siódma pieczęć, but it came out in 2777

Pomimo ponad stu lat rozwoju medium audiowizualnego paradoksalnie łatwo jest zrealizować dzieło, po którym krytyka mianuje go dziełem eksperymentalnym. W tak bardzo uschematyzowanym rynku kina –
Pomimo ponad stu lat rozwoju medium audiowizualnego paradoksalnie łatwo jest zrealizować dzieło, po którym krytyka mianuje go dziełem eksperymentalnym. W tak bardzo uschematyzowanym rynku kina – politycznie zmonopolizowanym przez hollywoodzkie korporacje środków masowego przekazu oraz myślowo zawładniętym przez oglądanie większości rzeczy w stylu zerowym – unieśmiertelniło się globalne przeświadczenie, że film jest przede wszystkim czymś w rodzaju literatury dla leniwych; że film to przede wszystkim opowiadana historia na ekranie, a z kolei cała technologia operatorsko-dźwiękowa pełni rolę tylko służebną podług eskapistycznego celu prowadzonej narracji. W tym konsumpcyjnym świecie każdorazowe pojawienie się filmu – takiego jak "Bóstwo– o estetyce bardziej kreacyjnej stanowi wyzwanie dla współczesnej widowni, bo przypomina jej, że obraz filmowy jest czymś więcej niż słowo pisane.
A jednak film otwiera się przed widzem niczym biblijne Genesis, bo oto pośród kinowej otchłani rozwiera się świetliste łono, przez które przejście oznacza wejście w rzeczywistość całkowicie niezależną od znanego nam świata materialnego. Bo nim jeszcze zdążymy rozpoznać fabularne pionki na narracyjnej szachownicy, to już widzimy, że oto obcujemy z niecodzienną fakturą medium filmowego; jakąś formą transcendentalną, nadrzeczywistą, tudzież – nomen omen – boską. Ten chrystusowy dramat ludzkiej cielesności – zatopiony z całym otaczającym cyberpunkowym sztafażem w czerni i bieli barokowego światłocienia – staje się natychmiastowo katalizatorem wyestetyzowanego surrealizmu. Bo agresywna ekspansja wizualnego patosu jest tutaj nie tyle kostiumem filmowym, ile swoistym spiritus movens, dzięki któremu każdy prezentowany byt na ekranie jest podniesiony do rangi uświęconego insygnium. Niemniej kiedy w tej całej mistycznej krainie dostrzegamy ni mniej, ni więcej, a opowieść o szalonych ludziach bawiących się w boga, to nagle edeński raj okazuje się apokaliptycznym czyśćcem.

W tej futurystycznej ikonografii objawia się obraz ze świata dystopijnego; obraz zdegenerowanego społeczeństwa, którego wszystkie pragnienia i potrzeby są regulowane przy pomocy magicznego serum o znamienitej nazwie boskość. Jego właściwości zapewniają każdemu fizyczną jędrność oraz wieczną młodość, lecz jego masowe wykorzystanie wywołuje cywilizacyjny koniec świata – cała ludzkość zdaje się być otumaniona, światowa gospodarka balansuje na skraju załamania, a na domiar złego powszechny dostęp do boskości powoduje wzrost wskaźnika niepłodności do 97%. Ale ten zbiorowy kompleks boga to diagnoza społeczeństwa nie tylko chorego na punkcie własnego ego, ale też społeczeństwa pogrążonego w żałobie po śmierci boga; zatopionego w metafizycznej tęsknocie za nieśmiertelnością; beznadziejnie rozmarzonego o spełnieniu się nietzscheańskiego proroctwa o własnym nadczłowieczeństwie.

Tak jak w każdej archetypicznej rzeczywistości, tak również w tym przypadku mamy figury fałszywego proroka oraz zbawiciela. Tym pierwszym jest oczywiście twórca bóstwa, (grany z odpowiednią karykaturalnością Stephen Dorff) profesor Jaxxon Pierce, który przejmuje pałeczkę po swoim ojcu i jeszcze bardziej udoskonala specyfik, tym samym siejąc destrukcje na coraz szerszy zasięg zawłaszcza sobie cały społeczno-polityczny rynek. Z drugiej strony mamy oczywiście figury zbawicieli w postaci międzygalaktycznego sabatu młodych kobiet oraz wysłanych na naszą planetę bliźniaków, którzy mają za zadanie powstrzymać dokonywane zło przez profesora Jaxxona. Uprowadzają oni doktora Frankensteina 2.0 i siłą podłączają do własnego specyfiku niczym do szpitalnej kroplówki. Na skutek przedawkowania doktor zmienia się w potwora, bo oto jest groteską swojego wymarzonego ideału piękna; tj. monstrualnym i otępiałym stworem pokrytym górą mięśni. W finałowym akcie braciom przyjdzie zmierzyć się z nim na gołe pięści, której poklatkowa walka symuluje technikę gier wideo, a obecna w niej wizualna dramaturgia przywołuje skojarzenia bardziej z naparzankami z "Dragon Balla" niżeli jakimkolwiek filmem fabularnym.
W tej przerysowanej wizji przyszłości nieustannie ścierają się ze sobą kolejne widma przeszłości.

Oto prawdziwie postmodernistyczny melanż, gdzie na jednym ołtarzu ofiarę składają najznamienitsze ikony artystycznego sacrum oraz popkulturowe klisze o smaku dzieciństwa wszystkich millenialsów. Idąc za popularną myślą, że łatwiej wyobrazić sobie koniec świata niż koniec kapitalizmu, to filmowa ontologia "Bóstwa" nie jest już widokówką z apokalipsy, tylko postapokaliptycznym pogorzeliskiem; staje się wyłącznie artystyczną chimerą, tzw. sztuką dla sztuki, albowiem wszystkie tragedie cywilizacyjne są już przecież dawno za nami: futurystyczna zagłada nigdy nie wybrzmiała dosadniej niżeli na premierze "Metropolis" Fritza Langa; demoniczne zło wypełzło dawno z dziwactwami "Głowy do wycierania" Davida Lyncha; człowiek również został zdehumanizowany i zamienił swoje serce na kawał żelastwa w Tetsuo Shin'ya Tsukamoto; sam bóg też już nie czekał na swoją kolejną obwieszczaną śmierć i po prostu popełnił samobójstwo w Begotten E. Elias Merhige. Nawet w świetle tych poważnych rozpraw filmowych o Bogu z "Siódmą pieczęcią" Bergmana na czele, Eddie Alcazar nie łudzi swoich widzów, że za jego monochromatycznym szlachectwem obrazów kryje się coś bardziej religijnego niżeli nihilistyczne tango ze wszystkimi zmorami naszej umierającej cywilizacji, której nie uratuje przecież żaden archetypiczny zbawiciel. Najbardziej zatem imponuje autorska odwaga, świadomość w tej żonglerce estetyczno-narracyjnymi cytatami, z kolei ich mistyczna próżnia wcale nie niweczy transcendentalności przyjętej formy, a wręcz przeciwnie – przekonuje nas o niesamowitej sugestywności audiowizualnego wyrazu, którego siła zawsze była i zawsze będzie niezależna względem kultury znaków i symboli.  
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones